...

Gdy przypominam sobie słowa mamy kierowane do mnie, kiedy miałam naście lat, nie mogę uwierzyć, że po raz kolejny miała rację. Właśnie minęło pięć miesięcy od ostatniego posta tutaj zamieszczonego i nawet nie wiem, kiedy ten czas tak szybko minął. A mama powtarzała: "Dorośniesz! Zaczniesz chodzić do pracy! Zobaczysz, nie będziesz miała ani czasu, ani ochoty na to wszystko co robisz i czym zajmujesz się teraz". I znów mama miała rację. Czas jest dla mnie teraz chyba jednym z cenniejszych rzeczy, które mam, a które nie zawsze potrafię odpowiednio wykorzystać. Ale, ale... Nie o tym miało dzisiaj być.

Końcówka roku 2017 była piekielnie ciężkim okresem. Głównie ze względu na pracę. Ciągle się miotam, zastanawiam, myślę i analizuję. Zostać? Odejść? Zostać? Odejść? Jednego dnia widzę w tym, co robię misję, której potrzebuję w życiu. Drugiego dnia jest ona bezsensowna. Poza tym ciężko pracuje mi się z ludźmi, którzy są książkowym przykładem hipokryzji.

Zastanawiam się, co mogę dla siebie zrobić, żebym poczuła się lepiej? Co mnie będzie motywować do bycia lepszą? Ale nie znajduję odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Mam wrażenie, że nie zauważa się mojego zaangażowania, a ostatnio wprost usłyszałam, od kolegi-współpracownika, że przecież i tak nic nie robię. Więc po co mam się starać? A z drugiej strony... Nie potrafię tak pracować. Nie wymagając od siebie. Będąc dla innych nieżyczliwą, niepomocną. Będąc kulą u nogi. Ale skoro i tak się mojego zaangażowania nie docenia to po co? Jaki jest sens? Dla kogo?

Czy tak mam zamiar spędzić kolejne dziesięć lat swojego życia? W pracy, w której nie znaczę nic? Wykonując codziennie rzeczy pozbawione głębszego sensu?

Wiem, że nie! Nie jestem w stanie tak spędzić życia. Tylko jak mam je w takim razie zmienić? Jakich zadań się podjąć?

EDIT: 18-06-2018

Tak jakoś się złożyło, że... uciekłam. Uciekłam wreszcie z pracy, która mnie męczy, w której się nie spełniam, w której tracę czas i która nie sprawia mi przyjemności. Uciekłam od durnych obowiązków, od psychicznej presji robienia wszystkiego na tip-top. Miałam uciec z pracy do pracy. Zaryzykowałam i... niestety tym razem ryzyko się nie opłaciło. Tamto miejsce nie wypaliło i zostałam aktualnie bez pracy.

Bałam się takiego scenariusza. Najbardziej ze wszystkiego na świecie bałam się utraty stabilizacji finansowej i niestety spełniło się.

Z jednej strony cieszę się, że udało mi się podjąć taką decyzję i odeszłam z miejsca, w którym nie czułam się komfortowo. Z drugiej strony przykro mi, że tak to się wszystko potoczyło. Teraz muszę sobie jakoś dać radę. Pytanie tylko: JAK?

EDIT: 12-07-2020

A wiecie co? Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że wszystko to, co nas dotyka jest częścią jakiegoś większego planu. Podjęłam decyzję, że odchodzę - odeszłam. Zaliczyłam nieciekawą pracę - trudno. Ratowałam się czym mogłam przed bezrobociem. Byłam na stażu, na którym uczyłam się zagadnień z prawa pracy (o czym zawsze marzyłam). Nie było ciekawie. Dostawałam śmieszne pieniądze. W niedziele wieczorem ogarniała mnie panika, że znów muszę tam iść. Zrezygnowałam. Znów zaliczyłam nieciekawą pracę. Potem znalazłam ofertę pracy referenta ds. kadr i płac. Wysłałam CV, poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, byłam na dniu próbnym, a potem... czekałam. I modliłam się, żebym znalazła pracę, w której docenia się zaangażowanie, chęci do nauki, w której będą życzliwi ludzie, a ja nie będę w poniedziałek wstawać rano z gorączką.

Udało się. Od półtora roku pracuję w zawodzie kadrowej. :)

Żeby coś zmienić trzeba czasem przejść wyboistą drogą.

EDIT: 22-06-2025

Robię "porządki" w każdym miejscu, w którym zostawiam jakiś swój ślad.
Od 2023 roku pracuję w zawodzie BHP. Poszłam do tego zawodu, bo lepsza kasa, bo jest większa szansa pracowania dla firm zewnętrznych i pracowania na część etatu (myślałam o siebie w kontekście matki i czasie, który będę chciała poświęcić dzieciom). W 2024 rozstałam się z Łukaszem. Na horyzoncie - pomimo wielu prób zbudowania relacji z kimś innym i aktywnym randkowaniu - nie ma nikogo z kim mogłabym nowy związek zbudować, dlatego perspektywa bycia mamą się oddala. Mam 32 lata. Kilka dni temu obchodziłam swoje urodziny. Od półtora roku jestem w terapii. Zastanawiam się nad pójściem w psychologię (o której kiedyś marzyłam).

Tak, wszystko jest częścią jakiegoś większego planu. 
Tak, żeby coś zmienić trzeba przejść najpierw wyboistą drogą.
Tak, żeby coś się w twoim życiu pojawiło, musi się najpierw stare usunąć z pola widzenia.
Zmiana, zmiana, zmiana. Nic nie jest stałe. Wszystko płynie. Trzeba się niesamowicie wysilić i napracować, żeby w życiu nic się nie zmieniło. Utrzymanie statusu quo jest bardzo trudne. :)

Przeszłaś przez wiele przykrych rzeczy. 
Niektóre z nich nadal w sobie przeżywasz.
Czasem jest lepiej, czasem gorzej.
Ale! Jest w tobie o wiele więcej pewności siebie, wiary w siebie, zaufania w Boski plan.
Są łzy, ale jest też nadzieja.

Bo największa tragedia naszego życia już się wydarzyła. Przyszliśmy na ten świat z nieuniknionym wyrokiem śmierci. Tylko od nas zależy czy to, co pomiędzy - ŻYCIE - spędziemy szczęśliwie. :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Oddałam Mu to!

Niebo

LIFE IS A JOURNEY, czyli nieśmiałe podsumowanie roku.